Muffiny bezglutenowe i wegańskie – nie zawierają jajek, krowiego mleka, białej mąki i białego cukru!

Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy ktoś mówił w Polsce, że jest wegetarianinem, wywoływał tym dużą konsternację, zwłaszcza jeśli był zaproszony na obiad. W naszym środowisku wegetarianami najpierw zostali Jola i Mirek (Trymbulakowie). Kiedy byli do mnie zaproszeni, kończyło się za każdym razem długim omawianiem potraw przez telefon, co może się w nich znaleźć, a czego muszę unikać, zwłaszcza że ze względu na medytacje nie jedli także innych produktów, np. jajek, czosnku i cebuli. W zasadzie ich dieta była po części wegańska, ale tego słowa w Polsce w tym czasie prawie nikt nie znał, a jeśli nawet usłyszał i tak do końca nie rozumiał. Nawyk przygotowywania potraw w określony sposób był tak silny, że ludzie nie wyobrażali sobie na przykład, że można upiec ciasto, nie dodając do niego jajek. Książka Joli i Mirka „Nakarmić duszę”, którą wydałam w moim wydawnictwie, zaczęła powoli te wyobrażenia zmieniać. (Oczywiście wcześniej były już na rynku książki na temat wegetarianizmu, np. Grodeckiej, ale z tego co wiem od naszych Czytelników, dopiero nasza książka upowszechniła tę tematykę, być może ze względu na ciekawą formę i spory rozgłos, i chyba jako pierwsza pokazała potrawy wegańskie – jeśli ktoś ma inne informacje, prosiłabym, żeby się ze mną podzielił
Jednak przygotowując kilka lat później angielską wersję tej książki – „To Feed the Soul”, dopiero tak naprawdę poznaliśmy weganizm. Chociaż „Nakarmić duszę” było w Polsce książką nowatorską, okazało się, że Anglicy są już dalej, tak więc wiele przepisów musieliśmy opracować ponownie, żeby były wegańskie. Ja w zasadzie jadłam wówczas głównie tofu i warzywa, a mleko roślinne dodawałam prawie do wszystkiego, bo właśnie jedzenie roślinne najbardziej mi pasowało, miałam to chyba w genach, ponieważ jedna z sióstr mojej babki ze strony matki była wegetarianką. Ale Londyn naprawdę mnie wtedy zaskoczył. Przy okazji publikacji tej książki wyjeżdżaliśmy często do Londynu – jej promocja odbyła się w jednym z ekskluzywnych butików przy Westbourne Grove (Notting Hill), którego właściciel posiadał również wegetariańską restaurację przy słynnej Portobello Road. Często byliśmy tam gośćmi, ale też wzdłuż Westbourne Grove restauracje wegetariańskie i wegańskie wyrastały jak grzyby po deszczu. Wzdłuż całej ulicy było mnóstwo miejsc, gdzie można było zjeść potrawy bez jajek, sera, twarogu, mleka, a ich smak i konsystencja sprawiały, że nie miało się poczucia, że je się coś gorszego, jak uważała wówczas większość osób w Polsce, jedzących mięso. Pamiętam zwłaszcza jedno takie miejsce, gdzie można było zamówić kaczkę, kurczaka i wołowinę po chińsku, tylko że te potrawy były wegetariańskie, przyrządzone z odpowiednio spreparowanej soi. Było to jedno z najbardziej zaskakujących doświadczeń kulinarnych w moim życiu, to co jadłam, wyglądało jak mięso i smakowało jak mięso, próbowałam więc przekonać siebie, że to nie jest mięso. Jednak złudzenie, że je się mięso, było tak silne, że do końca nie byłam pewna, co tak naprawdę jem. Na przykład kaczka miała typową kaczą skórkę…
Jak to mówi Lama Ole: „Wszystko jest snem, więc wszystko jest możliwe”
Dziś mamy do dyspozycji różne rodzaje jedzenia i mnóstwo nowych technik i diet. Kiedy zapraszam gości, mam niezły orzech do zgryzienia. Jeden je tylko paleo, drugi tylko raw, inni są weganami, nie wspomnę już o tych, którzy są na diecie bezglutenowej lub po prostu mają alergie pokarmowe czy też nie tolerują niektórych produktów. I tak dobrze, że nie mieszkamy w USA, moja znajoma ze Stanów organizowała ostatnio urodziny swojego syna, każde z 11 zaproszonych dzieci miało na coś innego alergię i w zasadzie była zmuszona przygotować oddzielne dania dla każdego z tych dzieciaków – w rezultacie każde na wejściu dostawało swój własny ozdobny box z jedzeniem. Świat staje się coraz bardziej globalny, a nasze jedzenie coraz bardziej się indywidualizuje
Zresztą pamiętam pobyt w ośrodku medytacyjnym w San Francisco kilkanaście lat temu, już wtedy Amerykanie mieli niezliczoną ilość alergii. Pokój do medytacji musiał być sterylny, dywany były traktowane środkiem na roztocza, nie wolno było palić kadzideł i z tego co pamiętam w tym pomieszczeniu były tylko sztuczne kwiaty, wszystko to z powodu różnych alergii, na które już wtedy cierpiało wiele osób.
Jedzenie a przyjmowanie gości, czyli tybetańska gościnność
Jak się zachować w takiej sytuacji, kiedy mamy gości, a oni jedzą coś innego niż my? Zwłaszcza kiedy dotyczy to jedzenia lub nie potraw mięsnych. Ja u siebie w domu kieruję się tzw. tybetańską gościnnością, oznacza ona, że gość jest ważniejszy ode mnie, chciałabym, żeby ta osoba dobrze się u mnie czuła, więc jeśli je mięso, podaję jej mięso. Jeśli nie jemy mięsa i nie chcemy go sami przygotowywać, możemy do tego podejść na kilka sposobów. Jeśli to krótki pobyt, zaprośmy gości do restauracji, możemy też zamówić jedzenie do domu lub poprosić o przygotowanie potraw kogoś innego, możliwości jest wiele. Podstawowa zasada jest taka, że robimy wszystko, żeby nasi goście dobrze się u nas czuli. Weganom przygotowujemy wegańskie jedzenie, komuś, kto lubi surowe, robimy zielone smoothies (staram się nie pouczać gości, jak mają się odżywiać, ale i tak pewnie coś wtedy wspomnę o surowej żywności, zwłaszcza jeśli będzie to zima
a jeśli wiemy, że ktoś ma alergię na orzechy, nie stawiamy w ogóle takich potraw na stole, żeby ktoś nie zjadł przez pomyłkę czegoś, co może mu zaszkodzić. Postaram się jeszcze kiedyś napisać, jak gotowałam super zdrowo dla pewnego tybetańskiego Rinpocze i co z tego wynikło

Dziś zapraszam na muffinki z kaszą kukurydzianą i nasionami chia. Te nasiona to ostatnio moja wielka obsesja
dodaję je do wszystkiego, uwielbiam lekko chrupiącą, zwartą konsystencję wypieków, która powstaje po dodaniu chia, a także delikatną galaretowatość różnych puddingów, owsianek i kremów, które możemy przyrządzić na bazie chia. Do tego mają one właściwości lecznicze – leczą wyściółkę jelit, a więc są szczególnie wskazane dla osób, które cierpią na nietolerancję glutenu.
BEZGLUTENOWE MUFFINKI Z CHIA I KASZĄ KUKURYDZIANĄ
Rodzaj posiłku: śniadanie/brunch/lunch box/do popołudniowej kawy
Podajemy z: polewą czekoladową, bitą śmietanką, lodami, masłem i miodem (tylko że wtedy nie będą już wegańskie), masą ganache, itp.
Wegetariański: tak
Wegański: tak
Bezglutenowy: tak
Pięć Przemian: działanie neutralne
Ilość porcji: 9 – 10 muffinek

Żeby przygotować te muffinki, będziemy potrzebować:
90 g moreli suszonych na słońcu
2 – 3 łyżki rodzynek
100 g mąki kokosowej
180 g kaszki kukurydzianej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
½ łyżeczki sody
½ łyżeczki zmielonego kardamonu
½ łyżeczki kurkumy
60 g oleju kokosowego
3 łyżki nasion chia
6 łyżek soku pomarańczowego
¼ szklanki drobno posiekanej, suszonej żurawiny
500 ml mleka sojowego lub kokosowego
(Jeśli ktoś woli bardziej słodki smak, może dodać
3 – 4 łyżki jasnego nierafinowanego cukru trzcinowego)
Osobno
2 – 3 łyżki posiekanych orzechów i żurawiny
100 g gorzkiej czekolady i 1 łyżeczka oleju kokosowego (opcja)
- Morele wrzucamy do małej miski, zalewamy wrzątkiem, tak żeby woda tylko przykryła morele, i zostawiamy na 1 – 2 godziny do namoczenia.
- Rodzynki wrzucamy do osobnej miski, zalewamy wrzątkiem i zostawiamy do namoczenia na 1 – 2 godziny, tak jak morele.
- Kiedy morele są już namoczone, do osobnej miski wrzucamy mąkę kokosową, kaszę kukurydzianą, proszek do pieczenia, sodę, kardamon oraz kurkumę, mieszamy, żeby składniki dobrze się połączyły.
- Do jeszcze innej miseczki wrzucamy nasiona chia i wlewamy sok pomarańczowy, przez chwilę energicznie mieszamy składniki, a następnie zostawiamy na 5 – 10 minut, żeby chia napęczniały – po kilku/kilkunastu minutach utworzy się coś w rodzaju galaretki. Niektóre nasiona chia są bardziej suche i zanim wytworzy się galaretka, muszą poleżeć nawet kilkanaście minut. Jeśli po kilkunastu minutach nie wytworzy się coś w rodzaju galaretki – co może się zdarzyć – nie należy się tym przejmować, chia i tak spełnią swoje zadanie podczas pieczenia.
- Następnie rozpuszczamy olej kokosowy w małym rondelku i odstawiamy na bok do wystudzenia.
- Do pojemnika blendera lub do zwykłej, najlepiej wysokiej, miski (ja używam tutaj ręcznego blendera, żeby nie zbierać później tej masy ze ścianek i pokrywy malaksera, ale zróbcie tak, jak lubicie) wrzucamy namoczone i odsączone z wody morele, wlewamy 250 ml mleka i miksujemy do uzyskania gładkiej jednolitej emulsji, dodajemy chia i wystudzony olej kokosowy, miksujemy, aż składniki się połączą. Dodajemy resztę mleka (jeśli nie zmieści się wszystko w pojemniku, mleko możemy później dodać do mąki) i znów miksujemy.
- Teraz będzie nam potrzebny malakser, do jego pojemnika wrzucamy mąkę wymieszaną wcześniej z pozostałymi suchymi składnikami, przez chwilę miksujemy, to rozbije grudki, które tworzą się w mące kokosowej, a następnie wlewamy morele zmiksowane z mlekiem, kokosem oraz chia i wlewamy mleko, jeśli jeszcze zostało, miksujemy, aż wszystko się połączy i na koniec dodajemy posiekaną żurawinę i namoczone rodzynki, mieszamy.
- Przekładamy do foremek wysmarowanych olejem kokosowym i wysypanych mąką kukurydzianą – wierzch babeczek możemy posypać posiekanym orzechami i/lub suszoną żurawiną. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do180°C, z włączonym termoobiegiem, przez 20 – 25 minut lub do momentu aż patyczek włożony w środek muffinka będzie suchy.
- Kiedy muffiny wystygną, możemy polać je rozpuszczoną czekoladą. W tym celu rozpuszczamy w rondlu olej kokosowy na małym ogniu, wrzucamy połamaną na kawałki czekoladę i mieszając rozpuszczamy czekoladę w oleju kokosowym. Kiedy masa przestygnie, nakładamy ją na muffiny. Muffiny można przełożyć do lodówki, żeby polewa szybciej zastygła – ciekawy i smaczny dodatek do tych pysznych i zdrowych babeczek.
With love,
Mariola

.…………………………………………………………………………………………………
Opracowanie przepisu – pomysł i wykonanie: Mariola Białołęcka
Zdjęcia: Jacek Białołęcki; aranżacja potrawy i zdjęcia: Mariola Białołęcka
Copyright © 2015 by Jacek Białołęcki & Mariola Białołęcka | All Rights Reserved